Dlaczego nie jestem satanistą

Spośród wszystkich subkultur wyrosłych na gruncie muzyki rockowej, heavy metal i jego pochodne stanowią jakość samą w sobie. Zdołał on bowiem utrzymać żywą kontrkulturę polemizującą nie tyle z samym “establishmentem”, co leżącymi u jego podstaw ideami. Metal jest ruchem z gruntu naturalistycznym, przeciwstawnym utylitarnym wartościom społeczeństwa nowoczesnego, który poprzez nieprzyjęcie jednolitej ideologii politycznej zdołał uniknąć asymilacji, skupiając się przede wszystkim na artystycznych bądź metaforycznych zagadnieniach.

Podejście to umożliwiło wypłynięcie metalu poza główny nurt, dzięki czemu mógł on częściowo zachować niezawisłość względem tłumu szukającego wygodnej identyfikacji ideologicznej i uniwersalnego leku na podświadomy, egzystencjalny niepokój. Nie do końca, rzecz jasna – wśród najuleglejszych owiec i najżałośniejszych frajerów nietrudno znaleźć metali, z najbardziej wpływowymi personami metalowej socjety włącznie. Mamy więc do czynienia z dramatem społeczeństwa masowego, tyle że odgrywanym w skali mikro: nieliczni myśliciele izolują się od plebsu, który chcąc również dostąpić wyższej chwały, postanawia nieudolnie naśladować swoich mentorów; istotne informacje rozpływają się w morzu szumu informacyjnego.

Destruktywności masy należy doszukiwać się w samej naturze tłumu: składa się on bowiem z ludzi przerażonych swoją odrębnością; strach ów stymuluje powszechną wolę zwalczania wszystkiego, co może stanowić zagrożenie dla stada. Tłum stanowią zatem nie ludzie jednakowi, lecz skrajnie odmienni, którzy ze względu na ogólną dezorganizację jednoczą się pod sztandarem najniższego wspólnego mianownika. Zazwyczaj brzmi to tak: nie krytykujcie moich działań, chyba że to ja pierwszy zacząłem krytykować; przyznajcie mi “udziały” w cnotach właściwych najlepszym z naszego grona, bo w końcu jestem częścią tłumu, a zatem sam się “udzielam”. Tak jak każdy inny system utylitarny, tłum upośledza najzdolniejszych, byleby tylko szersza rzesza nie czuła się gorsza lub wykluczona.

Z racji swojego wyobcowania, muzyka heavy metal zwraca uwagę na obydwa poziomy, na których funkcjonuje społeczeństwo: publiczny, gdzie wykonuje się czynności zrozumiałe dla gawiedzi, oraz prywatny, na którym to rzeczywiste motywy decydują o wykonywanych publicznie czynnościach. Można tu nakreślić pewne podobieństwa z hakingiem: kiedy przeciąży się bufor wejściowy niepozornymi danymi, urządzenie wykonuje zakamuflowane instrukcje, przekazując tym samym kontrolę intruzowi. (Z socjotechniką sprawa ma się bardzo podobnie: “język jest wirusem”, jak zauważył William Burroughs). Komputer myli pozór z rzeczywistością. Kod jest rzeczywistością, a pozorem traktowanie kodu jako niegroźne dane. Ze społeczeństwem jest tak samo: pozorem są dostarczające rozrywki radosne brednie, natomiast rzeczywistością pogoń za dostatkiem i warunkujące ją ubóstwo duchowe. Przychodzi tu na myśl dostrzeżona przez Greków rozbieżność między ideami a ich cieniami – z danych nam cieni wnioskujemy o naturze rzeczywistości.

Wieloznaczność (a zatem brak znaczenia) publicznie używanych znaków przesądziła o nakierowaniu tematyki heavy metalu na zagadnienia istotniejsze: emocje i kształtowanie jednostkowej tożsamości. Już gotycka, romantyczna, naturalistyczna, wreszcie elitarno-indywidualistyczna symbolika Black Sabbath i Led Zeppelin była w stanie zmierzyć się z wymienionymi kwestiami; ważniejsze jest jednak namnożenie się form pochodnych, które rozwinęły ów pierwotny koncept. Ślepota na dokonywany postęp była z kolei źródłem nieświadomej propagacji wypracowanych koncepcji – w formie fascynującej symboliki i idei czekających na realizację w życiu codziennym. Była to bądź co bądź powtórka dziejów sztuki i literatury romantycznej. Heavy metal naturalnie przypadał do gustu ludziom odnajdującym splendor w pradawnych dziejach, pojmującym sens akceptacji śmierci i dążenia do osobistego wyniesienia w czynie heroicznym.

Działo się tak po części dlatego, że muzyka metalowa brzmi niemal dosłownie jak powyższy opis romantycznych ideałów. Nie uznaje ona bowiem harmonii właściwej muzyce rockowej (czyli indoeuropejskiej muzyce ludowej uproszczonej do stopnia ustalenia środka harmonicznego i dokonywania drobnych zmian nastroju, granej w zrozumiałym dla każdego synkopowanym rytmie), ani nie korzysta z banalnych środków muzyki popularnej. O ile pop stara się zdefiniować piękno w celu upodobnienia się do niego, metal usiłuje odnaleźć piękno w samym istnieniu, także na poziomie pozornej brzydoty. Metal jest więc inwersją porządku społecznego, w którym publiczny dyskurs sterowany jest przez prywatną rzeczywistość – znaczenie publicznego dyskursu odnajduje w rzeczywistości prywatnej.

Od strony metaforycznej, metal jest niemal idealnym muzycznym odwzorowaniem literatury romantycznej, na fascynacji naturą począwszy, a na okultyzmie kończąc. Samotność i wyobcowanie rodzą niezależność; obsesja na punkcie sił przyrody i doniosłości walki dają życie postmoralnemu zmysłowi oglądu (miast osądu) zdarzeń w świecie. Zstępowanie na coraz to niższe kręgi piekielne afirmuje pogańską wiarę w niemożność oddzielenia “dobra” od “zła” - gdzie dobro i zło są w istocie siłami tworzącymi “meta-dobro”, tj. wiecznotrwały strumień życia. Rzadko mawia się o tych wartościach zupełnie otwarcie, gdyż wiąże się to z wystawieniem ich na pastwę tych, którzy nie pojmują głębszych znaczeń (por. naśladownictwo i rozmycie istotnych treści).

Należy więc mieć na uwadze, że metalowy satanizm jest metaforą wykorzystywaną również przez deistów i chrześcijan dla zobrazowania – wzorem Johna Miltona i Williama Blake'a – jednostkowej Woli. Black Sabbath w utworze “War Pigs” ukazali prywatną rzeczywistość zysku i władzy, która wysyła ludzi na daremną śmierć pod pozorem walki o powszechnie obowiązujące, choć rzeczywiście nieistotne polityczne ideały. Puentujący wers “Satan laughing spreads his wings” nie sławi Szatana, lecz opisuje sens zajścia: pomyliwszy publiczną rzeczywistość z prawdą, ludzie ulegają manipulacji, co owocuje ogólnym zgorzknieniem. Twierdzenie o bezcelowości działania w “dzisiejszych czasach” zostało później poszerzone o bezużyteczność religii identyfikujących najwyższą prawdę z publicznym poziomem rzeczywistości.

Tematem metalu była zatem rozbieżność między światem przedstawionym a rzeczywistą strukturą, której poznanie umożliwia zbadanie kosmologicznego kontekstu wyrażanego przez okultystyczną (bądź teologiczną) symbolikę. Muzycy hardcore punkowi porządkowali symbole publicznego dyskursu celem wyrażenia dyskursu prywatnego – metal natomiast uznał publiczną rzeczywistość za niebyłą, zachęcając do wglądu w osobiste motywy i atawistyczne odruchy. Jak to zwykle bywa, tłum utożsamił atrakcyjny wizerunek z prawdą – w rzeczywistości poznawalną jedynie w domenie struktury.

Z tego powodu – pomimo że moje pisarstwo nie stroni od satanistyczno-okultystycznej symboliki – nigdy nie byłem satanistą. W świecie władanym przez chrześcijańską koncepcję tożsamości publicznej rzeczywistości z prawdą absolutną, konieczne jest wspieranie idei niekompatybilnych z powyższą i wskazywanie na bezprzedmiotowość dualistycznych schematów myślowych. Tłum przyjmuje jednak satanizm jako prawdę samą w sobie, toteż jego członkowie prześcigając się w pozowaniu na “prawdziwszych” lub bardziej “ekstremalnych” i bawiąc się w dosłownie rozumiane rytuały, usiłują wynaleźć sobie bliżej nieokreśloną, dewocyjną prawdę życiową. Nie jest to zbyt realne dążenie, więc tego typu indywidua i zespoły nie są w stanie ukryć swojej próżności przed myślicielem; a ich dzieła... Ujmijmy to tak: po roku 1996 zaistniały może trzy zespoły black metalowe dorównujące swoim poprzednikom z początku dekady.

Rozpoznanie choroby można rozciągnąć także na inne “izmy”. Narodowy socjalizm cieszy się wielką popularnością w pewnych black metalowych kręgach, głównie dlatego że łatwiej się z nim utożsamić, zebrać potrzebne akcesoria i zacząć pozować, niż pojąć ideową podstawę narodowego socjalizmu, jaką jest etnokulturowa, postmoralna odnowa indoeuropejskiej kultury tradycyjnej. Dosyć złożone zagadnienie degeneruje się więc do poziomu autoparodii, czyli jak to ujął Faulkner, “pogardy dla czarnoskórych”. Tylko skończony idiota mógłby bez mrugnięcia okiem oświadczyć, że całkowita eksterminacja Murzynów rozwiąże wszystkie problemy ludzkości. Black Sabbath powiedzieli swoim “Satan laughing spreads his wings” więcej niż banda odmóżdżonych łysych, czy też “egalitarnych” i “tolerancyjnych” lewaków, przekonanych z kolei o możliwości rozwiązania wszystkich problemów ludzkości na poziomie publicznego dyskursu. Wszyscy są odpadami leżącymi przy ścieżce do wiedzy.

Death metal i grindcore również doczekały się własnej komedii. Zespoły takie jak Carcass i Morpheus epatowały swoich odbiorców opisami śmierci i rozkładu, przypominając że publiczna rzeczywistość jest kurtyną utkaną by zanegować realność śmierci. Akceptując swoją śmiertelność, uczyniliśmy pierwszy krok ku zrozumieniu, że wyższego sensu nie znajdzie się w dyskursie publicznym, prawicowo-lewicowych dychotomiach, tylko w rzeczywistości, której zrozumienie uwalnia od iluzji i pozwala na zajęcie się sprawami istotnymi. Wspomniane wcześniej kapele przetarły szlak dla zapomnianych już zespolików, które odnalazły się w gloryfikacji śmierci, przemocy, degeneracji, perwersji i obrzydliwości, rzecz jasna w zupełnej nieświadomości koncepcji pierwotnej. Nic dziwnego zresztą, że ich muzyka reprezentowała niższy poziom, odpowiadający prymitywności przemyśleń.

W moim przekonaniu, każdy z tych światopoglądów rzuca światło na prawdę, o ile zostanie prawidłowo zinterpretowany. Niektóre cele narodowy socjalizmu są zbieżne z celami demoliberalizmu: obydwie doktryny ostatecznie mierzą w ustanowienie zdrowych kultur wolnych od destruktywnego wpływu gospodarki spekulacyjnej. Zarówno Szatan jak i deathowa makabra stawiają naturalną religię ponad publiczną rzeczywistością. Nawet chrześcijanie z poganami kroczą tą samą drogą, szukając wyższej zasady legitymizującej wartości niematerialistyczne, a odnajdując sens w samej idei egzystencji. Na drodze ku naszemu “wspaniałemu” społeczeństwu przemysłowemu zdążyliśmy jednak zapomnieć o systemach wiary nadających znaczenie całości istnienia, optując za wybieraniem pojedyńczych aspektów życia i używaniem ich jako magicznej tarczy osłaniającej przed śmiercią. Niewielu współczesnych rzeczywiście dąży do prawdy, ale za to liczna gromada szuka jej jak artykułu spożywczego na supermarketowej półce.

Felieton ten nie jest zatem próbą zdyskredytowania lub zwyczajnego obrzucenia błotem zespołów używających metafory Szatana – ich działania są prawomocne, podobnie jak czyny twórcze Blake'a, Dantego, Eliota i innych artystów. Powinien jednak służyć za wprowadzenie do teorii metalu jako formy sztuki, oraz objaśnienie przyczyn istnienia stanu rzeczy, gdzie na olbrzymią gromadę naśladowców (“satanistycznych”, lewackich, nazistowskich – jeden pies) przypada stosunkowo niewielu innowatorów. Wreszcie, chciałbym aby był on wskazaniem dla przyszłych komentatorów, żeby zaczynali swe rozważania od twórców, a nie imitatorów. Metal pozostaje pod oblężeniem ze strony publicznej kultury i “kontr-kultury” (anty-establishmentowej afirmacji kultury publicznej, tyle że “fajniejszej”), toteż musi dysponować intelektualną i artystyczną elitą, by nie ulec ostatecznej asymilacji spod znaku Slipknota, Korna i Creed. 24 XII 2007

Our gratitude to Knur for this translation.

goathead Return to columns listing.


Copyright © 1988-2007 the Dark Legions Archive